W Bangkoku jak to w Bangkoku...
Poodwiedzalismy stare miejscowy i nie zabraklo nowych...
Chodzimy po Bangkoku (pot sie leje po... kazdy wie gdzie mu sie leje...)
Najwazniejsze to dzisiaj (29.12 zlozylismy 27.12) odebralismy paszporty z wizami do Birmy. Jutro wylot.
Wiza koszt 810 bata/os mozna zalatwic ekspresa (masz na drugi dzien - doplata 250 bata - 28 dni waznosci).
Po cywilizacyjnym oddechu (a raczej zadyszce) w koncu kierujemy sie tam gdzie byl nasz cel - Birma.
Panstwo gdzie wladze sprawuje junta wojskowa i nikt inny nie ma nic do powiedzenenia.
W 1990 r. w Birmie odbyły się demokratyczne wybory, w których okolo 80% głosów zdobyła opozycyja. Wynik tych wyborów nie został uznany przez rządzącyca wladze (wojsko). Działacze opozycyjni zostali wtraceni do więzień, a wszystkie stanowiska w panstwie zostały obsadzone przez junte.
Turystow traktuja dobrze dopoki nie nawijasz o polityce itp.
Nasz cel to nie dawac zarobic juncie tylko zwyklym ludziom. Poczuc ich klimat zycia. Jest to panstwo bardziej przyrodnicze niz cywilizacyjne - czyli to o co nam chodzi (JAK NAJDALEJ OD CYWILIZACJI). Im wiecej naturalnosci tym cudowniej.
W Birmie 0,1 % ludnosci ma dostep do internetu, takze z blogiem moze byc krucho. Nie wiemy czy komorki beda smigaly.
Jadymy w kraj, niedostepny, dziki i jednoczesnie cudownie nas wciagajacy - bo zycie zaczelo sie od malpy na drzewie... (wielkie miacha mamy w dupie).
W razie WU - ZYCZYMY WAM NAJLEPSZEGO W NOWYM ROKU - i do zobaczyska za rok!!!