W Birmie nam sie bardzo podoba.
Zostalismy odcieci od swiata. Komorki nie smigaja (i tak bedzie w calym kraju). Internet owszem byl jakis, ale praktycznie poblokowany (emaile, blog, itp). W calym kraju nie ma ani jednego bankomatu, tylko gotowka (a my troche dalismy ciala z gotowka, malo dolcow). Ale stary traper zawsze da rade.
Wydzielilismy sobie maksimum kasy na dzien i dajemy jakos rade - a nawet sa dni ze oszczedzamy :)
Teraz jestesmy w kafejce przy hotelu dla bialasow (my tu nie mieszkamy). Gosciu opanowal caly rynek turystyczny (organizuje jakies wycieczki po terenie). Internet jest ale bardzo slaby (ale odblokowany). Fotek nie ma szans wrzucic.
Dzisiaj staramy sie zdobyc informacje o terenie, zeby ruszyc samemu w gorki. I pierwszy raz zobaczylismy strach w oczach u tutejszych Birmanczykow. Szukalismy jakies mapki tych terenow, ale w momencie pytania o mape ludzie przestaja mowic, rozgladaja sie wielkimi oczyma i stanowczo mowia - nie. W przewodniku byl opisany koles MR Book, u ktorego mozna uzyskac szereg informacji o terenie (mapki itp.). Jak zobczyl, ze biali przyszli do niego to odczulismy w jego zachowaniu lek. Po pytaniu o mapki i pokazaniu mu co pisza o nim w przewodniuku (facet mowil, ze nie wie o co chodzi i i zniknal).
Pare lat temu zaaresztowano tutaj kolesia, ktory za darmo informowal ludzi-turystow - czyli okradal JUNTE.
Ale aklimatyzujemy sie do panujacych warunkow i lecim dalej...
Chcielismy popisac, fotki jakies powrzucac ale internet tak muli, ze przez godzine udalo nam sie tylko dodac Bagan.
Jutro walimy na Bagan. Jak bedzie jakis znosny net co sie odezwiemy.
Aklimatyzacja w znacznytm stopniu zaawansowania... sami jestesmy zaskoczeni jej intensywnoscia...