Z bolem serca musielismy opuscic Darjeleeng (ale zmarzly nam troche tylki i to nas zmotywowalo). Z rana udalismy sie dzipami z powrotem do Siliguri (100 rupii/leb - ok. 7PLN), widoczki rewelacyjne i z kazdym kilometrem sciagalismy z siebie po warstwie ciuchow. Na miejscu wzielismy takse do New Jalpaiguri (na stacje kolejowa) - 200 albo 250 rupii. Na dworcu powtorzyla sie sytuacja z opoznieniem pociagu i musielismy czekac (na szczescie tym razem tylko 6h :) - szczesciarze z nas). Przy okazji zobaczylismy strajk sluzb kolejowych - darli sie na caly peron pod gabinetem szefa stacji przez pol godziny, a potem wrocili normalnie do pracy.
Hinduski Wujek Dobra Rada pomogl nam zamienic bilety stojace z 2 klasy (tlok jak cholera i smrod) na miejsca lezace.
Zagadal z konduktorem i po chwili po doplacie ok. 120 rupii na glowe cieszylismy sie 4 lozkami. Gralismy w karty, a kostka Rubika okazala sie idealnym pogromca karaluchow.
Na miejscu bylismy pozno w nocy - wszystkie hotele byly albo zajete albo za drogie - po godzinie chodzenia w te i z powrotem zaszalelismy i przenocowalismy z koniecznosci w najdrozszym hotelu jak do tej pory. Rachunek 1400 rupii na pokoj (98PLN) to zdecydowanie za duzo jak na klitke wielkosci komorki w remizie strazackiej z widokiem na sciane.
Rankiem ruszylismy malym busem (1200 rupii w 2 strony) do parku w ktorym jest podobno najwieksze zageszczenie nosorozcow na swiecie (nie Kaziranga - cos na P). Tam po wykupieniu biletow i pozwolenia na fotografowanie (2400 rupii) ruszylismy na niezapomniane safari. Na nasze nieszczescie wiekszosc nosorozcow spala, albo byla w odleglosci tak bezpiecznej od nas ze aparat ledwo je lapal. Niedobor nosorozcow wynagrodzily nam 4 dziki i kogut.
Nastepnie w rytmie hinduskiego disco ruszylismy do Shillong (terenowa Tata Sumo 4 x 140 rupii)