Dzisiaj opuszczamy Indie - wlasnie zaraz walimy na granice. Mamy nadzieje, ze uda sie nam zalatwic wize na granicy.
Nie mamy czasu - postaramy sie cos wpisac w Bangladeszu - jezeli bedzie to mozliwe bo ciezko juz tutaj z zasiegiem.
Trzymajata sie
To byl dopiero dzionek. Z rana wzielismy takse (male suzuki maruti z 800 pojemnosci i 41 koni) z shilongu do dawki upoewniajac sie wc zesniej w roznych miejscach ze mozemy tam zakupic wize na przejsciu. 80 kilometrow jechalismy zgnieceni przez plecaki ponad 4 godzinki. Pierwszoligowe widoczki gorski za okenm. Furka jednak nie wytrzymala zaczela dymic . Kierowca wyciagnal srubokret i zrobil maly generalny remont silnika, akumulatora i ukladu chlodniczego. Na wiseczce zjedlismy jajowke i auto ruszylo dalej. Po dojechaniu do granicy poprosilismy zeby na nas poczekal z tym suzuki. Powiedzial ze ok i dal stzrala na shilong. Na przejsciu najpierw nie cheieli nas przepuscic indianie, jednak po meczacej gadce puscili bez wbijania pieczatek ze opuszczamy indie. A bengale odmowili nam wjazdu i niue mielismy wyboruy ruszlylismy donajblizszej ambasady bebngali do agartali. OKazalao sie ze nie jest to takie proste.
W dawkach nikt pratycznie nie nawijal po angiuelsku ale jak chceilismy jechac 300 km dalej do miasta ktore mialoby polaczenia z agartala kazdfy krzyczal ceny z kosmosu. I to cala wiocha 1500 rupii minimum. ZNalkezlismy hinduska lubke i tam sie dowiedzielismy jak sprawe zalatwic. Okazalo sie ze trzeba jechac do wczeszniejszej wiochy za 40 rupii i tam lapac za kolejne 40 rupii druga takjsiorke do naszego miasta. I TAk pojechalismy . Alke przejazd 15-20 km to okolo godziny. Drogi gorzyste i ostre doly.
Kolejny problem to lzapanie aotubudy trzeba sie dostac do jakiegos lam tribam i tam zlapac busa. NIikt nie chcial nas tam zawiezc albo znowu za kosmiczna kwote. Doszlismy do wniosku ze trzeba ich wziazc na wyczekanie. NIe wyszlo pojechalismy za 1000. Juz iwedzielismy po drodze dlaczego nikt nie chial jechac . Droga maksymalnie wyboista i korki tirow jakies 20 kilcow. Doszlismy do wniosku ze to nie moze byc krajowka zaznaczona na mapie tylko dojazdowka. JAkos dotarlismy do burdelu samochodow . Jedno wielkie trabienie ciezarowek i autobusow wsrod kilku knajp. Zaszlismy do knajpy i okazalo sie:) ze nie ma autobusow tylko autem nas rzuca na agartale.
za 400 od glowy dostalismy nowke dzipa . Jeszcze folie byly na siedzeniach. 400 kilometrow mial jechac 14 godzin, autobus ponad 20. Bylo troche ciasnawo w pieciosobowym aucie siedzialo nas 8 i jeden na odkrytej pace. Siedzielismy w trojke z tylu a anka na nas lezala. Ruszylismy ok 23. Trzech po drodze wyskoczylo. Na przystanku doszlismy do wniosku ze patryk wskakuje na pake. Zrobil sobie lezake z wszystkikch spiworow dostal rekawiczki i czapke. I rura na agartale. Droga sie okazala tak wyboista ze dojazd na tame z mostu w raduscu na tame to pikus. Jechaklismy obijajac sie o siebie przez jakies 6-7 godzin. W srodku skakalismy jak pilki bo kierowca tez sie spieszyl. Wyprzedzanie na klaskonie byla najlepsza. Koles bez widocznosci po prostu wyprzedzalk i trabil zeby ktos w nas przypadkiem nie walnal. Po drodze jakas brama w wiosce postawiona przez chlopaczkow zatrzymala lnas na jakis czas. Przed brama stala masa ciezarowek i nikt nie odwazyl sie wjechac. Nasz kierowca nakrzyczal napokazywal na nas i nas puscili. Za brama byla zastawiona droga przez samochody, ktore nas przepuscily. Takiej jazdy jeszcze nigdy nie prezezylismy jak tym dzipkiem i nigdy bysmy nie przypuszcxzali ze damy rade:) Dzipka po tej drodzy nikt z nas nie chcialby by miec. Kazdy inny by sie rozsypal a ten dal rade