Koles od dzipa z ciezkim sercem podrzucil nas pod ambasade bangladeszu. ZAczewlismy gadac z kolesiem a tu sie okazuje ze nie ma opcji nie dostaniemy wizy bo moglismy zalatwic sobie w holandii i nic go nie obchodzi. Jedyna opcja jest zalatwienie listu z ambasady poslki ze nie jestesmy szpiegami itp. Przez godzine koles byl nieugiety nie i tyle. Mial wytlumaczenia debila. Tym bardziej ze trafilismy na swieto i ambasada bedzie otwarta doipiero w poniedzialek czyli czekanie 4 dni na jakims zadupiu gdzie nie ma zadnych knajpek i piwa. Dzwonilismy nawet do ambasady polski i ta tez dopiero otwarta bedzie w poniedizalek. Nastwawieni bojowo czekalismy na rozwoj sytuacji. Po jakims czasie zobaczylismy kolesia w garniturze wchodzacego do ambasady wystartowalismy od razu do n iego. Okazalo sie ze to ambasador. Po krotkiej gadce dal nam paiery i kazal przyjsc na drugi dzien o 10.
Wrocilismuy na hotel i ruszlismy poszukiwac browarow. Okazalo sie ze nie ma szans. Zawnelismy na pokoj i skonczylismy rum i polska wodeczke przy dymku.
NA drugi dzien czealismy pod ambasada juz o 10. Koles sie zjawil ok 12. dlismy poo 65 dolkow i dali nam wizy z data wsteczna bo w swieta nie mozna wystawiac wiz. Po dwoch godzinach odpraw wkroczylismy jako krolowie i krolowa do bangladeszu