Okolo 6 rano jestesmy w Cox's Bazar (Bangladeskie Miedzyzdroje). Wkolo pelno nowoczesnych swiezo postawionych hoteli i rownie duzo tych w budowie, obok smierdzaca smrodka. Najpierw obczajka plazy - brudno, wiec bierzemy tuktuka i jedziemy na poludnie (Himachari Beach). Okazuje sie ze jest tam 1hotel, restauracja bez menu i 3 budki z muszelkami, musimy jechac dalej. Lapiemy stopa do Innani Beach (3 dukajacych po angielsku lokalesow robi nam tour guide po okolicznych plazach). Dojezdzamy do Inani Beach (bardzo ladna i szeroka plaza, prawie nie ma ludzi), pytamy w jedynym w poblizu pensjonacie o cene - zatyka nas (3500 taka/140pln za pokoj) i wracamy. Po drodze fajne domki (Mermaid Cafe Eco Resort), cena tez sporawa (3000 taka za domek 2 os). Wracamy z kolezkami do Cox's Bazar.
Tam udaje nam sie znalezc fajny hotel (Sea Beach) za 1000 taka za pokoj. Mielismy pecha i trafilismy na bengalski dlugi weekend i ceny sa teraz 2 razy wieksze niz zwykle.
Ruszamy na poszukiwanie piwa. Po godzinie szukania (szczegoly wkrotce) lup: 2 puszki 0,33 (2 x 300 taka - 2 x 12pln), nastepnie wyprawa po bimber (szczegoly wkrotce).Obiadek (smaczne zarelko, duzo czysciej w kanjpach niz w Indiach, lepsza obsluga, ale menu w krzaczkach, lacznie z cenami) i wieczorny powrot plaza do hotelu. Noc jest dla nas oslona, bo troche gorzej widac ze jestesmy inni :), mamy wiecej spokoju, mozemy posiedziec na plazy i leniwie wrocic do hotelu.
Rano obfite sniadanko (380taka) i opedzanie sie od Bengali na najszerszej plazy swiata. Prawie wszyscy kapia sie w ciuchach, faceci w koszulkach, a kobity w szmacianych spodniach i bluzkach na dlugi rekaw (dobrze ze Anka w ostatniej chwili spakowala bikini). Seria fotek z lokalesami, a o 5 kurczak w chacie u drajwera rikszy.
Zdjecia dodamy pozniej bo net wywala