Yo Zyjemy
Po dwoch dniach przepraw wyladowalismy w HK. Po wczesniejszym przeanalizowaniu tanich hotelikow ruszylismy na Nathan Road. Ruszylo na nas stado brudasow z ofertami noclegu, ale my ostro ruszylismy na swoj adres. A tam czekal na nas cudowny Family room z zajebistym wynalazkiem prysznicem nad kiblem i rewelecyjna kuchnia.
W pokoju pod lozkami lezalo kilka plecakow - myslelismy, ze to tych, ktorzy tu spali ale juz nie wyjechali :))
O polnocy ruszylismy na miasto z zamiarem zjedzenia i wypicia. Na ulicach ful wiary ruch jak u nas w poludnie na marszalkowskiej.
Ogolnie HK mozna zwiedzic w dwa dni - co zrobilismy. Chodzilismy glownie po nocy, do 5 - 6 rano bo nie moglismy przestawic sie czasowo (czas -7h, u Was 22-23).
Przy naszym hoteliku byla miejscowka hongkondzkich ulicznych dziwek. I bardzo ciezko bylo przejsc nie zahaczajac o rusztowanie z bambusa (swoja droga bardzo ciekawe rozwiazanie bambusowe rusztowania na wiezowacach 100 pietrowych).
Szukalismy kamerki po sklepach, ktorych jest od zarypca. Ale ceny tego samego modelu ksztaltowaly sie od 2000-8000 HKdolar.
Na poczatku wyprawy postanowilismy sobie, ze bedziemy jesc glownie tutejsze zarcie. Tak jak postanowilismy tak tez robimy. Ale piskleta nie dalismy rady przelknac, chociaz kazdy trzymal w ustach jak najduzej ale rosly jak ciasto drozdzowe i nagle ozyly i odlecialy :)
Ogolnie to miasto nas przytloczylo swoja wielkoscia, harmiderem, halasem, naciagaczami, wysokimi cenami i chcelismy juz stamtad wyjezdzac po jednym dniu.
Aby wyjechc do Yangsho trzeba dostac sie do Shenzen (Lowu), pociagiem (36 HKD), przekroczyc tam granice i sleepinbusem (250 yankesuf, 12 godzin).
Wazna kwestia zeby na przedostatnim przystanku przesiasc sie do Lowu, bo tam jest przejscie graniczne z Chinami. My pojechalismy bez przesiadkio ale pmogl nam chinski dziadzio Stefan, ktory (co jest tez ciekawostka) obserwowal nas i specjalnie pojechal dalej. Wysiadl z nami na ostatnim przystanku i sam nas zagadal. Wsiedlismy we trojke z powrotem i nam wszytsko objasnil. Zajebiscie sie caly czas z nas smia jak dowiedzial sieo naszych planach.
Jedno wazne co nam powtarzal kilka razy - PAMIETAJCIE CHLOPAKI - KAZDY CHINOL BEDZIE CHCIAL WAS OSZUKAC.
Na dworcu w Shenzen od razu przeszlismy granice chociaz mielismy obawy. Wszyscy celnicy w maseczka operacyjnyych i mierza temperature, na szczescie naszch stanow podgoraczkowych chinski termometr nie wykryl. A za nami jakis bialas mial problem dopiero po kolejnych pomiarach w ucho udalo mu sie przejsc - normalnie chinskie jaja jak berety.
Wkroczylismy do Chin glodni jak cholera, wpadamy (a raczej nas wciagaja chinki w czerwonych uniformach) do pierwszej "jadlodajni" a tam smrod jak... Jednak wciagamy zupe "chinska".
Wymieniamy kase na yankesy, kupujemy bilet i czekamy jakies 2 godziny na odjazd o 17.30.
Ciekawostka to "mrowki z Shenzen" - caly czas cos kombinuja.
Chinski policjant, ktory bardzo pozytwnie nam pomogl chociaz ni w zab po angielsku. To jest wlasnie kontrast po HongKongu gdzie kazy mowil po angielsku a w Chinach praktycznie nikt.
Podroz z Hong Kongu rewelacja chinskiej wynalazczosci. Jechalismy 12 godzin do Yangshou autobus, ktory zamiasta normalnych siedzen mial lozka. Byloby rewelacyjnie gdyby nie to, ze rozmiarowo byly zaprojektowane na chinskich ludzikow.
Jo 6 rano jestesmy w Yangshou.
Ogolnie brakuje nam czasu reszte opiszemy jutro:) albo kiedys