Wstalismy przed kurami (a propos w j.bengalskim kura znaczy... kura:) ), aby zlapac pierwszy autobus do Bandarbanu (taka Szklarska Poreba).
Po 4h bylismy na miejscu.
Kilka km przed celem kontrola wojskowa i sprawdzenie papierow (pokazalismy wydrukowane prosby o wydanie pozwolenia na pobyt wraz z faksowym potwierdzeniem wyslania ich do wlasciwego urzedasa). Wypelnilismy pare rubryczek i moglismy zapedzic czekajacych i obserwujacych nas pasazerow z powrotem do autobusu.
Sytuacja z Cox's Bazar powtorzyla sie (w koncu sezon, a moze zwykly weekend w Bangladeszu).
Tym razem juz 11 okazal sie strzalem w 10. Hotel Plaza 1000 taka only (najtanszy pokoj bez hot woter).
Jako, ze bylo juz grubo po poludniu poszlismy na krotka 2h (wg Lonely Planet) przechadzke nad wodospad Shailapropat (samo zejscie zajelo nam 2h...). Wodospadzik taki se, ot mokro, nisko i sporo opakowan po chrupkach, ale ludzi jak to w Bangla sto piecset.
Po drodze spotkalismy Francuza o jakze pieknym imieniu Patrick, ktory to podrzucil nas do celu. Okazalo sie, ze od 16 lat mieszka w Bangla i prowadzi firme turystyczna. Zaproponowal nam 3-dniowa wycieczke w pobliskie gory po kosztach:
- autobus zamiast jeepa,
- zatloczona lodka zamiast prywatnej, itd.
Noclegi, przewodnikow, przejazdy, przeplywy, formalnosci zalatwil Johny - wlasciciel hotelu Green Land. Jedyne co mielismy zalatwic to pozwolenie od District Commisionera.
-----------
Hotel Plaza - 1000 taka