Jestesmy wlasnie od dzisiaj rana okolo 6 (czas +6 h, u Was polnoc) w Yangshou. Chinskie kontrasty nas rozwalaja -bieda laczy sie z oszustwem - tna nas na kazdym kroku ale sie nie dajemy. Standardowo chca Ci wcisnac wszystko co chodzi i zarazem sienie rusza. Rowerkami pognalismy z 15 km i splynelismy bambusowa tratewka.
Dziwna sytuacja nam sie przytrafila. Jak wyjezdzalismy z Yanshou zapytalismy sie parki chinczykow o droge, jednak oni nie wiedzieli. W tym momencie podszedl starszy dziadzio Chinczyk i od razu zaczal nam mowic dokad mamy jechac. Ruszylismy po okolo 8 km dogania nas ten dziadzio i krzyczy po chinsku "walcie za mna". Dojechalismy na miejsce i okazuje sie, ze to kapitan bambusowej tratwy czyli "bambalu captain".
Oczywisce zaczely sie negocjacje od 300 yuanow. Na szczescie mielismy browarki i tak sobioe siedzielismy nad rzeczka - ogolnie bralismy go na przeczekanie. Podchodzili rozni ale poplynelismy za 150 z tym dziaidziem bo wydawal sie spoko i ogolnie bylo nam go szkoda. Wazyl z 35 kilo w klapkach.
Podroz z tratwa rewelacja po drodze kapiel, browarki.
Ale jak to w Chinach klasycznie nas dziadzio zrobil w bambuko. Wysadzil nas w polowie trasy i musielismy naparzac rowerkami z 10 km do miasta - co uswaidomilismy sobie bo wysiadce, jak zaczelismy analizowac mape.
P.S.
Po wyjsciu z bambalu dalismu mu jeszcz 10 yankesow na klapki, bo jednego zgubil na wodospadzie.
To niestety nasza druga wpadka w Chinach (nasze dobre polskie naiwne serca krwawia)
Dzisiaj jedlismy na sniadanie karp, slimaki i zupki ryzowe. Mloda bardzo sympatyczna chineczka (ktora chcielismy wieczorkiem zaprosic na piweczko) sprzedala rybke, ktora wygladala na pol kilogram jako 2 kilogramowa. I nie bylo gadki. Skasowala jak za zboze a kucharka wybiegla uradowana pochwalic sie do knajpy obok, ze sprzedala rybusie jako wieloryba.
I to sa standardy chinskie. Naciagajai oszukuja na kazdym kroku. Trzeba ostro targowac - my ich ceny tniemy na pol albo i o 100 razy.
Poznalismy tez dwie fajne Chineczki, ktorym zaproponowalismy najlepsza i najdrozsza w Europi wodeczka w parku (przywiezlismy zubroweczke z Polski - cena 1000 yuanow). Dziewczyny ciagle powtarzaly, ze sa zaszczycone :)
Nasze wrazenia to, ze ludzie tutaj w ogole nie maja pojecia o swiecie to dla nich jest jak czarna dziura. Ich najwiekszy marzeniem to odwiedzenie innego kraju obojetnie jakiego. My oczywscie juz prawie wypisalismy im wizy do Polski ale niestety nie przeszly testow:))
Browarki srednie a jadelko to eksperymentujemy caly czas. Zaczynamy jesc to zarcie co jedza normalni chinole i jest ono o wiele lepsze i tansze niz w dobrych knajpach dla turystow (np. 2 kilowy karp).