Wstalismy ok 11 i jak tylko wyszlismy z hotelu jechal busik z ludzmi krzyczacymi do nas. Okazalo sie ze to angole z granicy. Ogolnie nie bylo dla nas miejsc na bocznych laweczkach na pace ale to nie stanowilo problemu bo dostawili nam plastikowe (dla kitajcow) krzeselka i ruszlismy na nich do Luang. Poszly zaklady w miedzy czasie, ktory nas pierwszy zlamie krzeselko - nikt nie wygral bo dotrwalismy na nich do konca.
Jechalismy ok 4 godzinki - milo spedzajac czas z parka Italianow przy cudowny zapachu prazonego ryzu na pobliskich polach.
Na miejscu znalezlismy hotelik za 40 000 kiepow. pierwsze co rzucilo sie nam w oczy to ogromna ilosc turystow. Jest ich tu chyba wiecej niz laotancow. Ogolnie miasteczko bardzo fajne duzo zabytkow, mnichow, w nocy glowna ulica zamknieta i zaczyna sie targowisko i innych atrakcji.
Kolejna rzecz to mozna kupic europejskie jadlo (bagietki, pizze, hamburgery). Zjedlismy po jednej kanapce z kurczakiem i zaczela sie jazda "kibelkowa" - pewnie przez majonez. Postanowilismy jesc ponownie tylko jadlo w jadlodajniach, gdzie jedza ludzie Lao. Ostro, na miejscu gotowane, jak na razie sie polepszylo. Twierdzimy, ze to na pewno nie przez ta laowiski.
Dzisiaj ruszylismy na 5 godzinna wycieczke mekongiem do jaskin PAK OU - ogolnie lipa na maksa. Jakas dziura w skale i niby 2000 posazkow Buddy.
Po powrocie z jaskin chodzilismy i tragowalismy sie o cene Tuk tuka na wodospady. Nagle jakis krzyk i trabieni - Angole. Zabralismy sie z nimi za 30 000 kiepow i wodospady to jest to. Rewelacja pokapalismy sie, poskalkalismy z liny, ogolnie mozna tu spedzic caly dzionek popijajac laocole.
Jutro wypozyczamy rowerki walimy 20 km i sloniki z Polski przesiadaja sie na prawdziwe laoslonie... sie bedzie dzialo :)
Dzisiaj tj. 31 lipca wstalismy o piatej rano i poszlismy rozdawac jedzonko dla mnichow. Zakupilismy rys, golabki i banany. Wiekszosc bialych pstrykala tylkol fotki. A mnichow doliczylismy sie okolo 1000, szli ww rzdku po chodniku przyjmujac do swoich garnuszkow jedzonko.
Poszlismy jesze w kimono. Wstalismy i ruszylismy na przejazdzke na sloniach (okolo 30 minut jazdy tultukiem za 50 LAK. Zrezygnowalismy z jazdy rowerami, poniewaz caly dzien dzisiaj leje. W sumie jest to pierwszy dzien od kiedy jestesmy na trasie, ze caly dzien pada deszcz (takze nie taka straszna ta pora deszczowa - jak na razie).
Przejazdzka sloniem w deszczu w po dzungli nie czesto sie przytrafia. Slon bardzo madry szedl tak jak mu mowilismy i nie narzekal , ze ma dwa wieloryby na karku.
Wrocilismy, obeszlismy pare klasztorow i postanowlismy, ze dzisiaj o 19.30 jedziemy busem do Vang Vieng (koszt 120 LAK) czas podrozy 7 godzin.