Stwierdzilismy, ze spadamy poczuc inne klimaty wioskowe. Dotarlismy okolo 15 godziny do kolejnej wioski lodzia za (po 1 h targow - czas plyniecia okolo 1 godziny - koszt 100 000 chociaz na poczatku chcieli 200 000) (zwykle "tramwaje-lodzie" odplywaja okolo 8 rano i pozniej nic juz nie ma - trzeba wynajmowac samemu).
Przywitala nas ostra muzyczka wioskowa. Stoly rozstawione na glownej drodze, tance - okazalo sie ze to disco wioskowe. Delikatnie chcielismy wlanac browarka w rogu bibki, ale nie da rady. Chlopaki od razu dostawili dla nas krzeslaprzyniesli kieliszki, browary i zaczela sie imprezka. NAjgorsze ze tam jest jakis zwyczaj ze kazdy kazdemu daje zarcie do zagryzienia kielona, a to co dawali to bylo ochydne. I co wypilismy kielonek Lao whisky to oni za lyzki i nas karmia. W koncu my chwycilismy tez za lyzki i zaczelismy ich karmic. Bylo wesolo.
Po jakies godzince ruszylismy szukac hotelu, znalezlismy 50 metrow od imprezki. Poszlismy cusik normalnego zjesc i wrocilismy na Lao Disco. Ogolnie chlopaki poodpadali ale pojawili sie nowy ktorzy tez nam dostawili od razu krzeselka i ta sama akcja kielonek - zagryzka. Tu w azji czlowiek musi nauczyc sie mowic stanowczo nie - inaczej zginie albo conajmnie w tym przypadku spedzi noc przed kiblem.
Impra skonczyla sie ok 18 i poprosilismy chlopakow zeby pokazali nam jak sie robi samogonek i ogolnie wioskowe zycie. Zwinelismy z nimi cala impreze i ruszylismy do pobliskiej wioski . Popilismy troche z nimi i wrocilismy do "hotelu" spac.