Dotarlismy sliping basem bez przeszkod ok 6 rano. W przeciwienstwie do chinskiego byl akurat dla nas, takze troche pospalismy. Tuk Tukarze okolo 6 rano w Pakse juz na nas czekali , ruszlismy z jednym z nich na miacho za 15 000 kiepow i w miare szybko znalezlismy hotel za 60 000. Kapiel i po motory. Szybka szkola jezdzenia na motorze i ruszlismy po laotanskich wichurach niczym Dennis Hopper i Peter Fonda. Glownym celem byly jakies starozytne ruiny w Champasak. Troche sie pogubilismy i znalezlismy jakas inna dzungle z innymi ruinami i naszym zdaniem one mialy duzo lepszy kilmat niz ten caly chapasak, chociaz ten tez robi wrazenie.
Wrocilismy okolo 19 do Pakse - do 20 mielismy motorki. W sumie walnelismy 150 km, takze ponownie troche przegladnelismy laotanskiech klimatow. Poczawszy od wiosek, machajacych dzieci, dzungli, przeprawy promowej na Mekongu, skonczywszy na indyjskim zarciu w Pakse i siedseni uprzy kompie w kafejce.
Jutro planujemy ponownie wskoczyc na nasze wichury szos i odwiedzic kilka wodospadow i pewnie kilka wiosek.
Obecnie (22.20 u nas) leje taki deszcz, ze nie slyszymy co do siebie piszemy.
Kolejny dzionek w pakse oczywiscie spedzilismy na motorkach , smigalismy od wiochy do wiochy w poszukiwaniu wodospadow. Mimo tego ze deszcz lal prawie caly czas to znalezlismy 3 rewelacyjne wodospadziki.Najlepszy byl trzeci bo byl tak wielki nie bylo go widac, doszlismy do wniosku ze musimy go zobaczyc z bliska , wiec poszlimy jakas drozka oznaczona dandzerus w dol. Dobry dzunglowy klimat, ale im dalej w las tym ciezej. Jak komary zaczely nas sypac i nie bylo mozliwosci przejsca w dol to zawrocilismy. Ale kawalek widzielismy :)
Wieczorkiem chcielismy powoli zegnac laos wiec poszlismy poszukac klimatow na lokalnych diskotrzaskach. Kanarki poszly z dymem i ruszylismy. Ogolnie wesolo , byly panie ktre dolewaly piwko jak sie w szklance konczylo - kazda od innego browca. Po chwili jakies laski z fagasem nas zaprosily do stolika i popiwkowalismy z nimi. Tutaj kazdy lubi jak spiewamy. Jk poszly hej sokoly to wszyscy poklaskiwali, a jak poszlo bara bara baa riki tiki tak to bylismy dla nich najlepsi na swiecie. Musieli oczywiscie zamowic zagryzke. Wygladalo jak frytki , rzucilimy sie na to i okazalo sie ze to zapiekane ozorki w panierce. Pomielismy i polknelismy. Na motorkach zresztamielismy podobna akcje. Zatrzymalismy sie na browarka po drodze i trafilismy na jakas lokalna bibe, gdzie kolesie po 20 lat pili wode, mama im donosila jak zabraklo zarono samogona jak i zarelko. Trafilismy na szaszlyki - podobne jak te ich frytki, pokazywali na gradlo - poplulismy pokryjomu pod stol bo to gorsze jak zuc opone.
Knajpki ogolnie szybko zamykaja wiec zostalismy ostatnimi goscmi w knajpie. Ruszylismy zwiedzac miasto noca. Trafilismy w miedzyczasie na jaks inna bibke gdzie za darmo nas uraczyli - za spiewy pewnie.
Szwedalismy sie jakies 3 godziny po miescie i szukalismy drogi do domu az w koncu jakies dwie panny na motorkach nas zabraly do hoteliku.
Koleny dzionek . Pobodka o 10 rano mimo tego ze dla wlasnej mobilizacji kupilismy bilety na 7 na autobus do don det. Zostal na w takim razie tylko stop. Zabral nas jakis tuk tukarz na ichni dworzec i zlapalimy busika na don deta za polowe ceny (30 000 kiepow) i znalezlismy raj:))