Czesc w koncu dotarlismy do wioski na wyspie (okolo 3 km dlugosci) na Mekongu, ktory ma chyba z 10 km szerokosci (trzeba to sprawdzic). Na wyspe dostalismy sie lodczka i po zejsciu na lad - zaczelo sie. Odlecielismy w wir zycia tamtejszego laotanskiego wioskowego klimatu.
Planowalismy zostac tu maksymalnie ze dwa dzionki - przedluzylo sie do pieciu.
Klimat bardzo nam odpowiadal - siedzielismy - chodzilismy - patrzylismy. Czas tam plynal tak powoli jakby w ogole go nie bylo.
spalismy w drewnianym domku bez okien o metr oddalonym od Mekongu. Glosy puszczyt i szum rzeki powodowal uspienie wszelakich przejawow nerwowosci czy pospiechu.
Mylismy sie w deszczowce lub w Mekongu - w zaleznosci co lecialo z sluchawki. Pranie w w Mekongu. Chodzenie po puszczy (po nocy tez nam sie zdarzylo) - wtedy mysl przewodni "Nie patrz na boki tylko idz".
Dwa razy wyruszylismy dzungla do pobliskiej wysepki na najlepsza zupke curry (pierwsza knajpa po lewej za mostem). Dwa razy wracalismy noca. Zajebisty klimat , dzungla zyje noca, pod nogami ciagle cos sie rusza, a na poboczak to juz max wszystko sie swieci i ucieka . JAk sie idzie to trzeba patrzyc przed siebie. Spotkalismy na drugiej wyspie dwoch angoli co prowadzili rowerki. Pojechali gleboko w dzungle i siadly im rowery. Wracali wkurwieni na maxa. Pomoglismy im odzyskac humor i poszlismy dalej.
Kolejnego dnia noca jak wracalismy od ciotki z zupki zlapala konktretna ulewa. Nie bylo gdzie sie schowac to p oprostu szlismy po kostki w wodzie noca. Tez klimat ciezki do opowiedzenia. Przemoczenie do ostaniej nitki ale rewelacja
Wedkowanie wsckielych ryb, ktore odgryzaja kciuki (na szczescie my mamy wszystkie). Zlapalismy pare rybek. Jedna wupuscila jakis bolec z siebie i wbila go w palec. Masakryczny bol i ciezko ja oderwac bylo. Pozniej strumien krwi i czekanie czy z palcem bedzie wszystko ok. Na szczecie po dwoch dniach opuchlizna zeszla. Ale tu nawet ryby atakuja:)
Ludziska, malpy, bawoly, psy, owady, ryby - ogolnie puszcza.
A i jeszcze jedna malo istotna informacja:) praktycznie w kazdej chacie na wiosce hoduja ziola - w prowizorycznych knajpkach (nasza polskie stodoly) - serwuja "happy posilki" :)
I tak jakos nam zeszlo... Raj na ziemi... czas sie nie liczy...
Polecamy wszystkim to miejsce na wczasy "pod grusza".
Jutro ruszamy (niestety, zal opuszczac tego miejsca) dalej - wpadamy do Kambodzy.